O metropolii trójmiejskiej
Czy wybuch konfliktu okołometropolitarnego szkodzi urzędującym prezydentom? Ależ wręcz przeciwnie (przecież gdyby szkodził, to by nie wybuchł).
Konflikt na linii Gdańsk – Gdynia znakomicie służy obydwu prezydentom. Daje znakomite alibi dla niepowodzeń i wytwarza polaryzację niezbędną do zabetonowania elektoratu.
Arka Gdynia na PGE Arenie
To pierwsze bardziej potrzebne jest prezydentowi Adamowiczowi. Nadciągające chude lata dla samorządu w Gdańsku będą szczególnie bolesne – trzeba będzie spłacać długi zaciągane na budowę inwestycji w znacznej mierze całkiem zbędnych albo co najmniej o zbędnie dużej skali. Oczywiście oprócz obsługi zadłużenia na budowę trzeba będzie też na bieżąco finansować ich deficyt. Chyba wszyscy wiemy, o czym mówię, ale tak tylko hasłowo wspomnę, że o palmę pierwszeństwa bije się tu absurdalnie duży i drogi stadion, z tak zwanym ECS-em. Czyli instytucją mającą, zdaje się, za grube miliony zawodowo zajmować się podtrzymywaniem wersji oficjalnej historii najnowszej (choć na uwagę zasługuje też teza, że tak naprawdę to nikt nie wie, po co powstaje).
Czyją zatem winą będzie, gdy z powodu pustki w gdańskiej kasie trzeba będzie śrubować podatki i opłaty lokalne, zamykać szkoły itp.? Ano oczywiście Gdyni! Gdańsk poniósł koszty inwestycji służących całej metropolii, a ci niewdzięczni śledzie nie dość, że nie chcą się dorzucać do kosztów ich utrzymania – to jeszcze złośliwie pobudowali u siebie obiekty konkurencyjne. Zaczątki sklerozy litościwie usunęły z mojej pamięci nazwisko autora pomysłu, aby Arka Gdynia rozgrywała mecze u siebie na Amber Arenie (czyli na stadionie odwiecznego wroga) – ale niestety możemy się w przyszłości spodziewać wysypu podobnych koncepcji.
Jatka na forach
A po stronie gdyńskiej? Tu z kolei układ rządzący trochę złapał się we własne sidła, przegrzewając propagandę na własny temat. Otóż mamy w Gdyni władzę lokalną najwybitniejszą na obszarze stąd do galaktyki Alpha Centauri i cieszącą się większym poparciem niż Enver Hodża i Kim Ir Sen razem wzięci. Taka przesada niestety budzi problem: taka władza nie może się mylić. Władza, która chce uchodzić za tylko dobrą, może czasem popełnić błąd. Ta, która chce uchodzić za najgenialniejszą i najwybitniejszą, błędu popełnić nie może. A że błędy się zdarzają, widzi w Gdyni każdy, kto ma oczy. Jeżeli więc na własne oczy widzi, że nie jest aż tak super – a słyszy, że nieprawda, że właśnie jest – to narracja się może w końcu sypnąć.
Cóż w tej sytuacji wygodniejszego od zewnętrznego wroga? Władza jest genialna, wybitna itp., a że efekty jej rządów czasami takie nie są – to dlatego, że knuje Gdańsk. Gdańsk swoimi politycznymi mackami nas dusi, środki zabiera i inwestycji nie daje. Proste? Proste.
Mało tego – kto władzę gdyńską za cokolwiek krytykuje, ten agent Gdańska. Nie wierzycie Państwo? Polecam uważną lekturę dyskusji w trójmiejskich portalach. By daleko nie szukać, przykładowo pod artykułami o Infoboxie (im. Ryszarda Ochódzkiego oczywiście, bo przecież nikt nie wie, po co on jest, i dlatego nie trzeba się obawiać, że ktoś się spyta). Zazwyczaj najpierw jest kilka komentarzy rzeczowej wymiany opinii, po czym jakiś gdański imperialista rzuci uwagę, że Infobox beznadziejny jak wszystko u durnych śledzi, i zaczyna się jatka. Gdynianie na zasadzie “biją naszych” zaczynają Infoboxu bronić i atakować absurdalne inwestycje gdańskie – to z kolei gdańszczanie zaczynają ich bronić i atakować Gdynię i tak interes się kręci. Podczas gdy powinno być dokładnie odwrotnie – to gdynianom najbardziej powinno przeszkadzać marnowanie ich pieniędzy przez ich władzę, a gdańszczanom analogicznie.
Żeby nie budować obrazu fałszywej symetrii, oddać uczciwie trzeba, że pierwszy strzał w tej wojnie oddał Paweł Adamowicz, inicjując stowarzyszenie Gdański Obszar Metropolitalny. Twierdzenie, że Trójmiasto to aglomeracja monocentryczna z jednym, gdańskim ośrodkiem po prostu nie trzyma się kupy. Czym się Trójmiasto różni od takich aglomeracji nie trudno zrozumieć – starczy spojrzeć na naprawdę monocentryczną aglomerację, na przykład warszawską czy łódzką. Proszę mi wskazać pod Warszawą ośrodek mający mniej więc połowę jej potencjału (tak jak ma Gdynia w stosunku do Gdańska). Kiedy ostatnio sprawdzałem, to Wołomin czy Pruszków nie miały 750 tysięcy ani nawet 500 tysięcy mieszkańców. Podobnież Pabianice czy Piotrków Trybunalski ani się zbliżały do 300-400 tysięcy.
Z drugiej strony prezydent Szczurek ochoczo przyjął zaproszenie do tańca wojennego, tworząc “Nordę” – podczas gdy nieprzyjmowanie do wiadomości, że Gdynia jest z Gdańskiem w jednej aglomeracji, i że to Gdańsk jest w niej primus inter pares – jest równie oderwane od rzeczywistości. Ale jako się rzekło, również dla władz gdyńskich podgrzewanie medialnego konfliktu jest korzystne. Gdyński wyborca mógłby się przykładowo wkurzyć, że utrzymuje ze swoich podatków trwale deficytowe zdublowane duże lotnisko w okolicy, gdzie przez najbliższe dwadzieścia lat ruch spokojnie obsłużyłoby jedno. Ale jeżeli to jest NASZE lotnisko, które Gdańsk chciałby NAM zamknąć – a to co innego.
Żeby było zupełnie śmiesznie, to w rejestrze spraw aglomeracyjnych ta najbardziej podstawowa – pełna integracja komunikacji publicznej – jest zablokowana z przyczyn leżących zupełnie poza metropolitarnymi tańcami. Do tego nie potrzebne byłoby żadne nowe stowarzyszenie, czy to “gdańskie”, czy “nordyckie”. Niestety, tak się składa, że pewien prezydent zadłużył swoje miasto tak bardzo, że wyłączenie z jego budżetu obrotu finansowego generowanego przez komunikację miejską spowodowałoby przekroczenie z dnia na dzień dopuszczalnego poziomu zadłużenia (liczonego wszak w proporcji do wielkości budżetu). Ze wszystkim tego konsekwencjami, z wprowadzeniem zarządu komisarycznego włącznie. Czyż muszę dodawać, że to ten sam prezydent, który tańce metropolitalne rozpoczął?
Czy ten stan rzeczy może się zmienić?
Czy możemy się w Trójmieście doczekać jakiejś rozsądnej równowagi między gdańskim imperializmem a gdyńskim separatyzmem. Jako gdynianin i mieszkaniec Trójmiasta chciałbym dożyć chwili, gdy będę mieszkał w mieście, którego unikalny dorobek i rzeczywista pozycja jest doceniana i szanowana również za miedzą. Czasów, w których nie będę musiał ze swoich podatków utrzymywać propagandowych inwestycji za ową miedzą – ani tych u siebie, budowanych na złość tym za miedzą. Kiedy nikt nie będzie próbował zabrać mojego klubu. Kiedy będę mógł na bilecie jednorazowym kupionym w kiosku w Gdyni pojechać tramwajem w Gdańsku. I tak dalej.
Pomysł, żeby współpracować na poziomie metropolitalnym, wziął się w ogóle z tego, że na takiej współpracy mogą korzystać wszystkie strony. To oczywiście jest możliwe i w Trójmieście ale, obawiam się, że nie w tym układzie polityczno-personalnym. Potrzebny do tego jest prezydent Gdańska, który nie musiałby szukać winnych swoich niepowodzeń i prezydent Gdyni, który byłby w stanie ścierpieć, że kto inny jest primus, a on jest tylko inter pares. Jeżeli i Państwo chcieliby kiedyś dożyć sytuacji opisanej w akapicie wyżej, to właśnie podpowiedziałem, jak to osiągnąć.
Marcin Horała, gdyński radny PiS
Cały tekst: http://trojmiasto.gazeta.pl/trojmiasto/1,35636,14001307,Radny_PiS_o_metropolii__Moze