Złe miejmy-nadzieję-dobrego początki
Poniżej zamieszczam mój felieton z Gazety Świętojańskiej opisujacy początki nowej kadencji rady miasta.
Od początku kadencji minęły już trzy sesje, z czego z grubsza licząc dwie organizacyjne i jedna poświęcona zwyczajnej pracy rady. O ile owa praca nie wzbudziła na razie znaczących kontrowersji (te pewnie pojawią się przy okazji uchwalania budżetu), o tyle stanowiące zazwyczaj formalność konstytuowanie składu rady było nad wyraz emocjonujące. Niestety nie były to dobre emocje.
Przyczyną problemów był splot kilku okoliczności. Po pierwsze systemu rozprowadzania list w Samorządności, skutkującego tym, że część radnych obejmuje swoje mandaty na drugiej sesji – po rezygnacji „lokomotyw”. Po drugie determinacji Pana prezydenta, aby rada miasta pozostała instytucją fasadową a nie jedną z dwóch podmiotowych organów władzy samorządowej. Po trzecie z względniej niskiej społecznej popularności przewodniczącego Szwabskiego, w wyniku której nie zdobył on mandatu radnego samodzielnie, tylko uzyskał go dzięki „wciągnięciu” do rady przez prezydenta Stasiaka. Po czwarte wreszcie z przepisów prawa jasno określających, iż rada wybiera na pierwszym posiedzeniu swojego przewodniczącego.
Powstał więc zasadniczy problem – decyzja polityczna była taka żeby przewodniczącym rady miasta został ponownie Stanisław Szwabski, ale z przyczyn prawnych po prostu przewodniczącym zostać nie mógł. Aby jakoś wybrnąć z tej sytuacji koleżanki i koledzy z Samorządności postanowili zastosować pewien trik (choć trik to może zbyt pochlebne słowo, kojarzy się z jakąś delikatną, sprytną kombinacją podczas gdy delikatność całej akcji była na poziomie walenia cepem). Mianowicie na pierwszej sesji wybrany został fikcyjny przewodniczący w postaci przewodniczącej Zielińskiej, która rezygnując już na kolejnej sesji otworzyła drogę do fotela przewodniczącego dla z góry upatrzonego kandydata.
Niestety cała – już ze swej istoty wątpliwa – operacja została dodatkowo przeprowadzona w sposób naganny moralnie, mianowicie za pomocą oszustwa (w trakcie sesji użyłem eufemizmu „bardzo głębokiego wprowadzenia w błąd” nie chcąc nazbyt podgrzewać emocji, ale w istocie to z oszustwem mieliśmy do czynienia). Mianowicie przewodnicząca Zielińska kandydując na przewodniczącą w żaden sposób nie poczyniła aluzji, nie mówiąc o przyznaniu wprost, iż jej kandydatura jest fikcyjna. Wyraziła zgodę na kandydowanie będącą ipso facto deklaracją woli objęcia funkcji przewodniczącej (a więc deklaracją fałszywą). I ja i kilku radnych z którymi rozmawiałem poparło tą kandydaturę w przekonaniu, iż głosują na prawdziwą przewodniczącą rady miasta. W swojej naiwności uznaliśmy że honorując wolę wyborców, dla rozpoczęcia wspólnej pracy dla miasta bez względu na podziały, oraz doceniając osobisty dorobek kandydatki – warto poprzeć Jej kandydaturę. Gdybyśmy mieli świadomość, iż mamy do czynienia z kandydaturą fikcyjną to byśmy jej nie poparli – a więc nasze głosy zostały wyłudzone poprzez wprowadzenie nas w błąd. Krótko mówiąc – zostaliśmy oszukani.
Jak już koniecznie trzeba było przewodniczącego Szwabskiego wyciągnąć za uszy na fotel to należało to wykonać w sposób bardziej uczciwy to jest po prostu otwarcie komunikując, że kandydatura przewodniczącej Zielińskiej jest techniczna i że tak naprawdę głosując na nią popiera się przewodniczącego Szwabskiego – albo bardziej elegancko, to znaczy pozwolić pokierować przewodniczącej Zielińskiej np. przez rok, po którym to czasie złożyłaby rezygnację motywując ją jakoś dyplomatycznie np. problemami zdrowotnymi czy obowiązkami rodzinnymi.
Pomijając jednak nawet metodę oszustwa sam pomysł nadal pozostaje wątpliwy. Czy przewodniczącym rady powinien zostać ktoś, kto cieszy się tak małym poparciem społecznym, że nie był w stanie samodzielnie zdobyć mandatu? W jaki sposób będzie dbał o podmiotową pozycję rady miasta względem prezydenta, jeżeli ma świadomość, że jego mandat jest wprost zależny od uznaniowej decyzji tegoż?
Pytania retoryczne, zdaje się zarazem wskazujące na motywację, dla której prezydent Szczurek zdecydował się jeść tą żabę i za wszelką cenę utrzymać Stanisława Szwabskiego w fotelu przewodniczącego.
Bo oto przewodniczący rady miasta to w istocie jedna z nielicznych pozycji w samorządzie dająca instrumenty do realnego wpływania na lokalną politykę, oraz do zaistnienia w świadomości mieszkańców. Zarazem jest to stanowisko dość eksponowane i prestiżowe – a jednocześnie jego obsada nie zależy od uznaniowej decyzji prezydenta. Będąc bliżej radnych i dzieląc z nimi sytuację polityczną przewodniczący może stosunkowo łatwo zbudować frakcję radnych oddanych bardziej jemu niż prezydentowi – a mając za sobą taki układ byłby już potęgą, równoprawnym partnerem dla prezydenta. Może również dyskontować różne uchwały i inicjatywy rady miasta, występować jako gospodarz i patron różnych uroczystości – słowem ma też instrumenty do zaistnienia medialnego. Nawiasem mówiąc z tej perspektywy – potencjału do bycia w społecznym odbiorze osobą numer dwa w mieście – należy też oceniać wynik wyborczy przewodniczącego. Społeczeństwo się wypowiedziało co sądzi o dotychczasowym modelu funkcjonowania rady i przewodniczącego i głos ten został zignorowany.
Na moje pytanie czy i jak stary-nowy przewodniczący zamierza zawalczyć o wybicie się rady miasta na podmiotowość, o zajęcie należnej jej pozycji podmiotowej władzy samorządowej – Pan przewodniczący odpowiedział, wprost że nie zamierza. Za pomocą rysu historycznego odnotował osłabienie pozycji rady w stosunku do prezydenta (słusznie) po czym uznał że faktycznie nie najmocniejsza pozycja gdyńskiej rady wynika z tych zmian ustawowych (to już nie do końca słusznie) na co – jak rozumiem – patrzy z rezygnacją albo wręcz aprobatą.
To, że z biegiem lat pozycja ustrojowa rady uległa pewnemu osłabieniu to fakt, ale słabość rady miasta Gdyni daleko wykracza poza ramy ustawowe. Całe obszary kompetencji rady są w całkowitej atrofii (np. wynikające wprost z ustawy uprawnienie do zobowiązania prezydenta do konkretnych działań przez mijającą kadencję nie zostało użyte ani razu – a idący w tym kierunku projekt uchwały autorstwa opozycji został nawet nie odrzucony tylko zdjęty z obrad jako kuriozalny). Inne komptenecje są w daleko idącym zaniku np. inicjatywa uchwałodawcza płynąca ze środowiska rady czyli klubów, grup radnych lub komisji to zaledwie promil produkcji projektów uchwał przez prezydenta – i znów te nieliczne pojawiające się projekty z innych źródeł były jeszcze dodatkowo w zdecydowanej większości odrzucane. Kolejny przykład – dominująca partia polityczna (Samorządność) wymusiła faktyczną rezygnację należących do niej radnych z interpelacji jako jednego z instrumentów sprawowania mandatu, powodując tym samym brak jawności i kontroli społecznej nad działalnością interwencyjną tychże radnych i nad jakością odpowiedzi urzędu na interwencje.
To wszystko są przykłady na to jak faktyczna pozycja rady i radnych jest osłabiana zdecydowanie bardziej niż przewidują to uregulowania ustawowe. Jak widać przewodniczącemu rady taka sytuacja zasadniczo odpowiada, co generalnie pomijając już aspekt poparcia społecznego jak i wprowadzenia tylnymi drzwiami samo w sobie powinno stanowić negatywną rekomendację do pełnienia owej funkcji.
Teraz już nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, mamy to co mamy czyli przewodniczącego rady o niekwestionowanych zasługach i walorach osobistych natomiast cieszącego się wątpliwym mandatem społecznym, nie mającego samodzielnej pozycji politycznej i wyznającego błędną – w moim oglądzie – wizję roli rady miasta i jej przewodniczącego.
Drugim ważnym aspektem początków nowej kadencji było całkowite zawłaszczenie przez rządzącą opcję funkcji w prezydium rady miasta oraz jej komisjach. Jest taki dobry parlamentarny zwyczaj, że wszystkie znaczące opcje reprezentowane są w prezydium ciała kolegialnego i w kierownictwach komisji. W końcu również opozycja cieszy się znaczącym mandatem społecznym a procedowanie wniosków i uchwalanie prawa powinno – w sensie pilnowania procedur i równych szans – nie być bezpośrednim instrumentem walki politycznej.
Zwracam uwagę, iż takiego dobrego obyczaju są w stanie przestrzegać np. PiS i PO w skali kraju jak i w wielu samorządach (choć przyznaję – nie we wszystkich). A więc pomimo tak daleko idącego zaostrzenia sporu czy może nawet wojny politycznej PO nie wykorzystała swojej większości do wycięcia opozycji i mamy np. wicemarszałka i przewodniczących komisji z PiS. Podobnie w latach 2005-2007 gdy większością dysponował PiS byli wicemarszałkowie i przewodniczący komisji z PO.
Głównym motywem przewodnim kampanii Samorządności było kontrastowanie tych okropnych partii i tej wspaniałej, obywatelskiej, niepartyjnej Samorządności. Nie przenośmy na poziom samorządu partyjnych podziałów i sporów, tylko wspólnie pracujmy dla dobra miasta – można by streścić obowiązujący w materiałach wyborczych przekaz. Tymczasem gdy przyszło co do czego okazało się że logika bezwzględnego, partyjniackiego zagarniania wszystkiego pod siebie jest w Samorządności silniejsza niż w tych strasznych partiach. Tym bardziej to smutne, że stanowi regres w stosunku do poprzedniej kadencji. Partyjna metka Samorządności stała się warunkiem sine qua non dopuszczenia do pracy w jakiejkolwiek funkcji innej niż szeregowy radny. Po wyborach nie ma już mowy o wspólnym działaniu bez względu na polityczne podziały – raczej dominuje postawa że moja racja jest najmojsza i stołków raz zdobytych nie oddamy nigdy. Co do jednego.
Wygląda na to że swój – przyznaję, ogromny – sukces wyborczy i wywodzący się z niego silny mandat społeczny Pan prezydent wraz ze swoją lokalną partią zinterpretował na zasadzie „teraz to już nam wszystko wolno”.
Jeżeli tak, to byłaby to głęboko błędna konstatacja i będę żył nadzieją na jej korektę.