“Lub czasopisma” w samorządach
Afera Rywina upowszechniła świadomość, jak istotne jest dokładne czytanie i pilnowanie projektów prawa, bo nawet kilka słów dopisanych niby przypadkiem może decydować o ogromnych stratach dla obywateli, a zyskach dla zainteresowanych. Jak ten problem wygląda na poziomie samorządów? Otóż wygląda nie najlepiej.
Szczęśliwie jedna uchwała rady miasta, powiatu czy nawet sejmiku wojewódzkiego nie niesie ze sobą takiego ciężaru gatunkowego jak ustawa – chociażby ze względu na ograniczony zasięg terytorialny. Niemniej również na lokalnym poziomie może dojść do poważnych naruszeń interesu publicznego w imię interesu prywatnego. Działalność spółek komunalnych, sprzedaż mienia jednostek samorządu, regulacja zasad wynajmu lokali to tylko kilka przykładów spraw, które dotyczą na pieniędzy tyle poważnych, by ktoś się skusił po nie sięgnąć.
Motywy więc są, a czy jest sposobność? Szczerze mówiąc – sposobności jest sporo, zdecydowanie więcej niż na poziomie ogólnopolskim.
„Wrzutki” legislacyjne są łatwiejsze do przeprowadzenia w samorządach z trzech głównych powodów:
Po pierwsze lokalne media są znacznie słabsze niż ogólnopolskiej. Czasami wręcz jedynymi realnie interesującymi się kwestiami polityki samorządowej na danym terenie są: lokalny ośrodek TVP, lokalna rozgłośnia radia publicznego, lokalny oddział „Gazety Wyborczej” i, ewentualnie, lokalny oddział „Polska The Times”. Dość dobrze znam rynek medialny w aglomeracji takiej jak Trójmiasto i nawet tutaj ze świecą szukać poważnego dziennikarstwa śledczego a na palcach jednej ręki można policzyć dziennikarzy będących w ogóle na bieżąco z działalnością uchwałodawczą rad miast Gdańska, Gdyni i Sopotu. Co więc dopiero mówić o Polsce powiatowej i gminnej. Co gorsza jeżeli już gdzieś powstają niezależne media lokalne, to zazwyczaj nie są one dość silne biznesowo by móc wejść w konflikt z największym pracodawcą, największym zleceniodawcą dla lokalnego biznesu i największym dysponentem nieruchomości komercyjnych (a często lokalny urząd jest wszystkimi trzema jednocześnie). Znacznie łatwiej pozyskiwać reklamy, gdy zamiast drążyć i pytać przepisuje się własnymi słowami materiały prasowe.
Po drugie, na poziomie samorządów zdecydowanie słabsza jest opozycja – a jest to jedyna grupa zarazem aktywna w sferze publicznej jak i mająca osobisty, polityczny, interes w patrzeniu na ręce urzędowi. Tymczasem wójt/burmistrz/prezydent (szczególnie taki mający większość w radzie gminy/miasta o co nietrudno) dysponuje przygniatającą przewagą ustrojową, finansową, polityczną i każdą inną możliwą. Jak już wspominaliśmy w punkcie dotyczącym prasy lokalnej jest często największym, a zawsze jednym z największych, lokalnych pracodawców, zleceniodawców i zarządców nieruchomości. Dodatkowo dysponuje budżetem na profesjonalne zarządzanie wizerunkiem, public relations itp. Wreszcie jest po prostu zawodowym politykiem, który cały swój czas może poświęcić na działalność publiczną i dysponuje sztabem współpracowników cieszących się taką samą pozycją. Po drugiej stronie, w roli kontrolerów i przeciwwagi politycznej, ma stanąć kilku armatorów zajmujących się działalnością publiczną w ramach czasu przeznaczanego na uprawianie hobby, których jedynymi zasobami są prywatne oszczędności.
Po trzecie wreszcie bardzo słabe są instytucje społeczeństwa obywatelskiego. Jakkolwiek liczne są stowarzyszenia i organizacje społeczne to brakuje wśród nich niezależnych instytucji ukierunkowanych na dobro wspólne. Większość stowarzyszeń to albo zorganizowane grupy interesu albo wąsko specjalistyczne stowarzyszenia branżowe, zazwyczaj z obszaru charytatywnego. Co więcej istnienie znacznej części z nich jest całkowicie uzależnione od lokalnego samorządu. Trudno oczekiwać aby stowarzyszenie zajmujące się prowadzeniem hospicjum czy pomocą ofiarom przemocy zajmowało się też dbaniem o jakość procesu legislacyjnego w lokalnym urzędzie. Tym bardziej, że ma siedzibę w lokalu wynajmowanym na preferencyjnych zasadach od tego urzędu, a 90% jego budżetu stanowią granty z tego samego źródła.
Można więc postawić dolary przeciw orzechom, że gdzieś tam po cichu, w Polsce miejskiej, powiatowej i gminnej codziennie iluś tam małych Rywinów przychodzi do iluś tam małych Michników, dobijają deal, a ileś tam małych Jakubowskich dopisuje co trzeba do projektów uchwał.
Jak ten stan rzeczy zmienić? To temat na oddzielna opowieść, ale główne kierunki działań widać powyżej. Nie sposób poważnie myśleć o sztucznym zmuszaniu lokalnych mediów do powstawania i zachowania niezależności. Ale wzmocnić pozycję ustrojową radnych, organizacji obywatelskich i samych obywateli (szczególnie w aspekcie kontrolnym) oraz dać im instrumenty do zachowania większej niezależności – to można zrobić jedną ustawą.
Za: http://www.stefczyk.info/blogi/radny-radnego/%E2%80%9Elub-czasopisma%E2%80%9D-w-samorzadach