Westerplatte w M-3
Przy okazji dyskusji o wydłużeniu wieku emerytalnego pojawił się wątek sporej grupy demograficznej przechodzącej bardzo wcześnie na emeryturę.
Motywem takiego przejścia jest konieczność opieki nad innymi członkami rodziny. Najbanalniej – nad wnukami, dla których zabrakło miejsca w przedszkolu czy żłobku publicznym, a mizerne zarobki rodziców nie pozwalają na dezaktywację zawodową jednego z nich. Bardzo często jest to również opieka nad bardzo już starymi, zniedołężniałymi rodzicami czy nad przewlekle chorymi lub niepełnosprawnymi członkami rodziny.
Wszystkie badania wskazują, że w porównaniu z innymi krajami mamy słabo rozwinięty rynek usług opiekuńczych, geriatrycznych, paliatywnych itp. Nadal w wielu rodzinach nie do pomyślenia jest, by dożywającego swoich dni rodzica, przewlekle chorego współmałżonka czy chore na zespół Downa dziecko po prostu odstawić do jakiejś instytucji która – poza oczywiście wysokiej (albo i nie) jakości opieką – zajmie się uwolnieniem reszty rodziny od uciążliwej opieki.
To nie jest łatwa decyzja, aby często na lata wyrzec się tzw. normalnego życia, podporządkować je drugiej osobie. O ile taka decyzja w odniesieniu do wychowywania dzieci jest niejako naturalna (też już nie dla każdego), wiąże się z szeregiem satysfakcji i ma jasno zakreślony horyzont czasowy – to w wypadku opieki nad osobami starszymi, chorymi czy niepełnosprawnymi już takiej prostej satysfakcji nie ma. W wypadku chorób i niepełnosprawności umysłowych można wręcz mówić o narastającej antysatysfakcji.
Można te akty cichego, spokojnego, rozłożonego na raty bohaterstwa wpisać w narrację o chrześcijańskimmiłosierdziu. Bo jeżeli ustawimy je w perspektywie metafizycznej zyskują głęboki sens.
Ale nie jest to perspektywa jedyna. Ludzkość znała i ceniła jeszcze przed chrześcijaństwem poświęcenie dla wspólnoty, obowiązek nie wynikający z prawa czy z przymusu, a mimo to wiążący nieodwołalnie. Wspomnijmy owego żołnierza z Pompei, który zginął przysypany popiołem, bo w zamieszaniu nikt nie odwołał rozkazu stawiającego go nawarcie. To mocno już zapomniany motyw wypełniania obowiązku czysto moralnego. Każącego okazywać męstwo czy poświęcenie mimo, że nikt nie może do tego zmusić, a nawet nikt nie zobaczy i nie pochwali – tylko dlatego, że po prostu tak trzeba.
Są więc pewne postawy które wynikają nie tylko z religii ale też z istoty człowieczeństwa. Ale czy tylko człowieczeństwa? Nawet wśród co bardziej rozwiniętych zwierząt znajdziemy samice, które prędzej zginą w obronie gniazda niż zostawią swoje dzieci. Stada, które atakowane przez drapieżniki, zbijają się w gromadę z młodymi i starcami w środku.
Właśnie obserwujemy postępującą erozję takich instynktów w gatunku homo sapiens. Kultura popularna każe wszystkim być młodymi, pięknymi i bogatymi. Uznaje za pierwsze i niezbywalne prawo tzw. samorealizację definiowaną głównie jaką dążącą do nieskończoności konsumpcję. Postawa „nie będziesz miał bogów cudzych nad samym sobą” jest powszechnie afirmowana i pokazywana jako jedynie słuszna. Kiedyś cokolwiek wątpliwa była postawa rodziców porzucających bardzo małego niemowlaka w parę tygodni po porodzie by zająć się sobą (np. swoją karierą). Następnie ukuto zgrabną formułkę, iż „szczęśliwe dziecko potrzebuje szczęśliwego ojca/matki” – semantycznie słuszną, ale często nadużywaną jako usprawiedliwienie egoizmu, traktowania dziecka jak domowego zwierzątka, z którym czasami można wyjść na spacer albo się pobawić – ale na pewno nie poświęcać dla niego spraw naprawdę ważnych jak własna kariera, pasje i zainteresowania. Ostatnio mamy do czynienia z nową modą – publicznym chwaleniem się brakiem instynktu macierzyńskiego czy dokonanymi aborcjami.
A mówimy tu o dzieciach, które z natury są chodzącym kłębkiem radości i szczęścia. Starzy czy chorzy, zrzędliwi, uciążliwi i brzydko pachnący powinni taktownie gdzieś się usunąć. Nie pasują do tego świata, psują go samą swoją obecnością. Jeżeli tego nie rozumieją i sami nie schodzą z widoku stają się obiektem szyderstwa, pogardy, złości (której są sami winni). Mamy całe grupy społeczne budujące poczucie własnej wartości, własną grupową tożsamość na poczuciu bycia übermenschami gatunkowo lepszymi od tego tępego, brzydkiego i brudnego motłochu tubylczego („starszych, słabiej wykształconych z mniejszych ośrodków”).
Obawiam się, że nadchodzą nieprzyjemne czasy. Wielowymiarowy kryzys Zachodu i kryzys w kryzysie jego polskiego podobszaru powoduje, iż stajemy się stadkiem tłoczącym się na topniejącej krze. Niestety, zadaje się że kulturową odpowiedzią na tą sytuację jest narastające przyzwolenie na spychanie z owej kry słabszych.
Tym bardziej doceńmy placówki cywilizacji trwające w polskich blokowiskach. Małe, ciche, Westerplatte poświęcenia i miłosierdzia.
Marcin Horała
za: http://www.stefczyk.info/blogi/radny-radnego/westerplatte-w-m-3,6199293408