Dzień radości i dumy, wstydu i złości.
1 września to rocznica, wobec której nie sposób pozostać obojętnym. Pozwolę sobie w tym miejscu podzielić moimi odczuciami związanymi z tą datą. Uczucie podstawowe, które może podzielać każdy Polak, to radość. Radość skazańca, który uciekł katu spod topora. To, że w ogóle istniejemy jeszcze jako naród, że Polska znajduje się na mapie świata – to okoliczność która z perspektywy 1 września 1939 wcale nie była najbardziej prawdopodobna.
Polska znalazła się pod walcem dwóch totalitaryzmów i Polacy mogli skończyć jak Etruskowie czy Inkowie, doświadczyć ostatecznej eksterminacji. Szczęśliwie ten ze zbrodniarzy, któremu Polska ostatecznie przypadła w panowanie, przekalkulował sobie, że wygodniej mu będzie utrzymać jej istnienie w formie kolonialnej niż dokonać całkowitej anihilacji. Jak pokazuje Katyń, Charków, Miednoje a również zupełnie przemilczania tzw. operacja polska NKWD z lat 37-38 (wymordowano wówczas ponad 100 tys. obywateli radzieckich polskiej narodowości) – mógł nas spotkać los znacznie gorszy. Tak więc jesteśmy, żyjemy, polska wspólnota – aczkolwiek straszliwie okaleczona – przetrwała.
A to w jakim stylu przeszliśmy przez wojenną zawieruchę to już powód do innego uczucia – dumy. Śmiało możemy powiedzieć – wiele było w czasie wojny narodów bardziej zwycięskich, dwa doświadczyły nawet większych cierpień – ale nie było narodu, który prześcignąłby Polaków w honorze i bohaterstwie. Francuzi mieli swoje państwo Vichy, które wysyłało pociągi z Żydami do obozów koncentracyjnych – Polacy mieli państwo podziemne które zorganizowało Żegotę a szmalcowników karało kulą w łeb. Norwedzy mieli swojego Quslinga – polskiego Quislinga nie było. Byli za to Raginis, „Rudy”, „Morro”, Pilecki, „Łupaszka”, „Lalek” i tylu innych. Dziesiątki, setki, tysiące bohaterów.
Od Polski sarmackiej, przez Mickiewicza, przez powstańców listopadowych i styczniowych, przez legionistów, po powstańców warszawskich i Żołnierzy Wyklętych – ciągle na nowo odkrywana i wcielana w życie jest myśl, że istotą, sensem polskości jest wolność. Że być Polakiem to znaczy kochać wolność ponad wszystko, kochać ślepo, głupio i szaleńczo, bardziej niż wszystko inne na świecie, bardziej niż samo istnienie. Można się spierać na ile taka postawa służy racji stanu, na ile długofalowo się opłaca, można wskazywać narody które lepiej wyszły na postawie bardziej utylitarnej – ale w dniu takim jak 1 września nie sposób po prostu nie być dumnym z tego, że jest się Polakiem.
Ale uczuciem, które mi towarzyszy 1 września, jest również wstyd. Bo poza tym że jestem Polakiem, jestem również politykiem. A dla polskich polityków to nie jest to data chwalebna. W historii nie ma nieubłaganych praw i fatalizmów. To że przejechały nas walce nazizmu i komunizmu to nie było jakieś nieuniknione przeznaczenie. Tak nasze państwo wykierowały decyzje polityków, którzy najwyraźniej nie dorośli do rządzenia. Myśląc z dumą o dzieciach idących z butelkami benzyny na czołgi nie sposób nie myśleć ze złością o ludziach kierujących wspólnotą w taki sposób, że musi ona swoje dzieci z przeciw czołgom posyłać.
I nie sposób nie myśleć ze złością również o ludziach kierujących naszą wspólnotą współcześnie. Rządzą nami tchórze i chłoptasie powiedział jeden z publicystów i chyba za bardzo się nie pomylił. Oto na naszych oczach bankrutuje system gospodarczy z którym związaliśmy wszelkie nasze nadzieje na rozwój i dobrobyt (a i nasz własny system, chociażby ubezpieczeń społecznych, bez zmian jest skazany na bankructwo w przeciągu kilkunastu lat). Sąsiednie mocarstwo dokonuje zbrojnej agresji na niepodległe, uznawane przez cały świat państwo. Na ukończeniu jest budowa rurociągu, który doprowadzi do pozostawienia naszego bezpieczeństwa energetycznego w całkowitej jednostronnej zależności od owego mocarstwa. Polska armia liczy mniej żołnierzy niż ma mieszkańców większe miasto powiatowe – z czego większość w jednostkach niezdolnych do podjęcia działań bojowych (a te kilka tysięcy nadających się do walki specjalizuje się głównie w zwalczaniu partyzantki w warunkach pustynnych). W niejasnych okolicznościach ginie polska głowa państwa i szefowie wszystkich sił zbrojnych. A co na to nasi przywódcy? Ano wychodzą z siebie żeby przekonać że nic się nie dzieje, wszystko jest w porządku i w ogóle nie warto się niczym przejmować. Grunt, że jeszcze jest co wrzucić na grilla (choćby na kredyt) i że w każdej wsi można pograć w piłkę na oświetlonym boisku. August II Mocny z jego ucztami i Sławoj-Składkowski z jego równymi płotami i pobielonymi wychodkami na pewno byliby z nich dumni.
Ktoś powie – przesadne czarnowidztwo. Być może. Ale właśnie 1 września dla Polaków powinien być dniem refleksji, iż czasami z czarnowidztwem nie sposób przesadzić. Że nasza wspólnota polityczna nie może sobie pozwolić na życie w błogiej nieświadomości spraw śmiertelnie poważnych, ostatecznych. Graham Green powiedział, że ceną wolności jest wieczne czuwanie. My Polacy powinniśmy się wreszcie nauczyć, że kto tej ceny nie zapłaci, będzie płacił krwią.
Tekst ukazał sie na stronie portalu wybrzeze24.pl