Po co babcię denerwować?
„A dokładniej informować babci nikt nie śpieszy./ Po co babcię denerwować, niech się babcia cieszy!” napisał swego czasu Wojciech Młynarski. Taką właśnie babcią w optyce wielu władz samorządowych są mieszkańcy danej jednostki.
Niewesoła to konstatacja, że satyra czasów PRL-u pasuje jak ulał do współczesnej samorządowej rzeczywistości. Niestety każdej władzy lepiej się rządzi bez kontroli społecznej, więc jeżeli tylko może skwapliwie korzysta z możliwości wywinięcia od owej kontroli.
O ile na poziomie państwa, przy całej nierównowadze dyskursu medialnego, jednak istnieją miejsca, gdzie można zapoznać się z punktem wiedzenia krytycznym wobec urzędowego – o tyle w Polsce miejskiej, powiatowej i gminnej bywa z tym już różnie.
Sprzyja temu populistyczna niechęć do bliżej nieokreślonej „polityki” czy „upolityczniania”. Tworzony jest obraz świata, w którym urząd, wójt czy burmistrz to broń Boże nie „politycy” tylko „samorządowcy” i nie „uprawiają polityki” tylko „pracują”. A kto zbyt głośno i dociekliwie próbuje dociekać z jakim sensem i efektem, jaki z tego pożytek dla lokalnej społeczności i czy przy okazji nie miały miejsce nieprawidłowości – a ten uciążliwy oszołom to właśnie „upolitycznia” i „zakłóca pracę”.
W piosence wujek Ziutek się powiesił a kuzynka Ernestynka spadła z drabiny ale „babci o tym się nie mówi by była w humorku”. Podobnież w urzędach jak Polska długa i szeroka szczerze wyznaje się tezę, że im mniej wiedzą obywatele tym dla nich lepiej.
Wyszarpywanie elementarnych instrumentów kontroli społecznej nad działaniami władzy przychodzi z najwyższym trudem (o ile w ogóle). Sam z mojego doświadczenia wiem, że wydanie 20 tys. zł na rejestrację i udostępnianie informacji o tym jak głosowali poszczególni radni w konkretnych sprawach, albo jeszcze mniej na internetową transmisję i udostępnianie archiwalnych nagrań obrad rady miasta – to marnotrawienie cennych publicznych pieniędzy. Wydawanie w tej samej jednostce samorządu 250 tys. na nowy samochód dla urzędu a kilkunastu milionów corocznie na promocję i drugie tyle na imprezy – a to co innego, to już marnotrawieniem środków publicznych nie jest.
Sam spotkałem się z zupełnie szczerze stawianym zarzutem, że czymś niestosownym jest zgłaszanie jakiegoś projektu uchwały czy publiczne prezentowanie interpelacji bo to „ma na celu tylko rozgłos”. Rozgłos, czyli innymi słowy, ma na celu, żeby mieszkańcy o tym czy owym usłyszeli… no właśnie, a po co mają słyszeć? Komu to służy, jakimi nićmi to jest szyte i woda na młyn czyich kół stoi za tymi nićmi?
A mówię o dużym mieście, gdzie teoretycznie jest rynek dla niezależnych od urzędu mediów, gdzie powinno działać –naście silnych, niezależnych organizacji trzeciego sektora itp. A co dopiero w Polsce gminnej i powiatowej gdzie wójt jest największym pracodawcą, reklamodawcą i zleceniodawcą dla lokalnego biznesu; które to zlecenia niemal w całości realizuje jeden lokalny biznesmen będący zarazem właścicielem jedynej lokalnej gazety; a obaj kilka razy do roku spotykają się na wódeczce z lokalnym komendantem policji i prokuratorem. Znajomości z ORMO czy komitetu powiatowego warto utrzymywać…
„Tato zasię manko w kasie miał i siedzi w kiciu”. Manko tato to pewnie i miał, ale że w takiej gminie czy powiecie nie siedzi w kiciu tylko bryluje na samorządowych salonach i wygrywa kolejne wybory to niemal pewne.
Za: http://www.stefczyk.info/blogi/radny-radnego/po-co-babcie-denerwowac,6034481544