Lokalna oligarchia nie lubi kontroli
Widać więc już, iż jeżeli ustawa prezydencka ujrzy ostatecznie światło dzienne to będzie jakimś potworkiem, którego realne cele będą często dokładnie odwrotne od tych wskazanych w tytule.
Sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta Olgierd Dziekoński zapowiedział, iż za około dwa miesiące ma wreszcie trafić do Sejmu prezydencki projekt ustawy o wzmocnieniu udziału w działaniach samorządu terytorialnego oraz o współdziałaniu gmin, powiatów i województw. Z nowej wersji ustawy ma m. in. zniknąć instytucja zapytania obywatelskiego.
Nie budzi to najmniejszego zdziwienia i pozostaje zgodne z logiką zarówno samej ustawy jak i dotychczasowej historii prac nad jej projektem.
Lektura dotychczas prezentowanego tekstu rodzi wrażenie chaosu i niespójności. Prace wydają się przedłużać w nieskończoność. Niedługo będziemy w latach liczyć prace nad projektem, który jeszcze nawet nie trafił pod obrady Sejmu i nie dotyczy materii jakoś szczególnie skomplikowanej (porównajmy to chociażby z trybem prac nad zmianami w systemie emerytalnym).
Źródłem bólu z jakim rodzi się ustawa – jak i jej niespójności – może być rozbieżność, wręcz odwrotność interesów i intencji stron nad nią pracujących. Tytuł pozwala podejrzewać, iż u na początku była chęć faktycznego zwiększenia wpływu obywateli na samorząd. Po czym zaczęły się konsultacje ze „środowiskami samorządowymi”. Tak naprawdę jednak siłą rzeczy były to konsultacje z jednym, bardzo specyficznym środowiskiem.
Tak się bowiem składa, że z trzech głównych aktorów na scenie samorządowej jeden śpi a drugi jest zakneblowanym i związany. Siła rzeczy to co słyszymy dobiega tylko z ust trzeciego aktora.
Aktorem śpiącym są obywatele, społeczeństwo nie zorientowane i nie zainteresowane lokalnym samorządem (zainteresowanie to jest zazwyczaj o kilka rzędów wielkości mniejsze od – i tak płytkiego i emocjonalnego – zainteresowania sprawami publicznymi na poziomie krajowym). Organizacje pozarządowe również są bardzo słabe a do tego dominuje wśród nich typ organizacji tematyczno-charytatywnych nastawionych na wykonywanie konkretnych działań najczęściej o charakterze pomocowym i najczęściej w większości finansowanych przez przyznawane w grantach środki publiczne. Organizacji silnych, samodzielnych i zainteresowanych całokształtem polityki samorządowej w danej wspólnocie lokalnej jest jak na lekarstwo.
Aktorem zakneblowanym i związanym są samorządowe władze uchwałodawcze. W obecnej konstrukcji władz samorządowych pozostają one – szczególnie na szczeblu gminy i miasta na prawach powiatu – praktycznie ubezwłasnowolnione. Ich pozycja, narzędzia polityczne jakie mają w ręku, są tak słabe, iż dla większości radnych najbardziej racjonalną strategią politycznego sukcesu jest pokorne zabieganie o łaskę u władzy wykonawczej. Już chociażby sam prozaiczny fakt iż nie ma na żadnym szczeblu radnych zawodowych powoduje, iż aby wziąć udział w jakichś konsultacjach w Warszawie radni musieliby wykorzystywać urlopy wypoczynkowej w swojej pracy zawodowej – lub konsultacje musiałby się odbywać w weekendy. Nie istnieje również żadna ogólnopolska organizacja radnych mogąca być wyrazicielem ich interesów w procesie kształtowania ustawy.
Na placu boju pozostają więc samotnie przedstawiciele interesów lokalnej władzy wykonawczej i stojącej za nią lokalnej kasty mandaryńskiej, samorządowej biurokracji. Oni mają czas i środki na konsultacje – wykonają je w ramach nieźle płatnej pracy i pewnie nawet koszt dojazdu do Warszawy rozliczą sobie jako delegację. Lub wyślą – znów w ramach obowiązków służbowych – podległych sobie pracowników. Wójtowie, burmistrzowie i prezydenci są zorganizowani i świadomi swoich interesów. Dysponują budżetami, również PRowskimi, aby o interesy owe zabiegać.
Dlatego „głos środowisk samorządowych” w istocie jest głosem lokalnych oligarchii skupionych wokół władzy wykonawczej. I dlatego w ustawie w jej dotychczasowym kształcie aż roi się od różnych „kwiatków” realnie rozmontowujących rzekomo przyznawane obywatelom uprawnienia (przykład pierwszy z brzegu – absurdalnie wysokie wymogi wobec obywatelskiej inicjatywy ustawodawczej) czy nawet zapisów bezpośrednio obsługujących partykularny interes konkretnych, wręcz możliwych do wymienienia z nazwiska, lokalnych polityków (jak zniesienie zakazu łączenia funkcji wykonawczych w samorządzie z mandatem senatorskim – jak rozumiem oznacza to że zdaniem projektodawcy wypełnianie obowiązków radnego bardziej absorbuje od obowiązków prezydenta miasta, skoro łączenie mandatu radnego z senatorskim byłoby nadal zabronione).
Widać więc już, iż jeżeli ustawa prezydencka ujrzy ostatecznie światło dzienne to będzie jakimś potworkiem, którego realne cele będą często dokładnie odwrotne od tych wskazanych w tytule. Chyba lepiej byłoby spuścić na nią zasłonę milczenia i napisać nowy, prosty, projekt dający obywatelom i ich przedstawicielom realną możliwość kontrolowania samorządowej władzy wykonawczej oraz lokalnej biurokracji. Ustawę zwiększającą zawartość samorządności w samorządach Nie trudno przewidzieć, że ustawa taka przywitana by została głosem sprzeciwu przez „środowiska samorządowe”.
Za: http://www.stefczyk.info/blogi/radny-radnego/lokalna-oligarchia-nie-lubi-kontroli