Ludzie, zapisujcie się do partii!
Czytając recenzje stwierdzam, że nie jestem pierwszym lekko zawiedzionym lekturą „Myśli nowoczesnego endeka” Rafała Ziemkiewicza. Niemal cała książka jest nieco zaktualizowanym podsumowaniem diagnoz znanych nam już dobrze z innych tekstów autora.
Dla kogoś, kto śledzi je na bieżąco, nie będzie niczym zaskakującym opis współczesnej Polski w paradygmacie podziału postkolonialnego, podsumowanie mentalności chytrego niewolnika czy szkodliwości działań michnikowszczyzny.
Narasta w trakcie lektury oczekiwanie na przejście od znanej diagnozy do nowatorskiej recepty. Sądząc po tytule – powinno to być przełożenie koncepcji Dmowskiego na współczesne czasy. Pomysł sam w sobie intelektualnie pociągający i wiele obiecujący. Tym większe uczucie zawodu, gdy już pod koniec książki wreszcie przechodzimy od diagnozy do recepty.
Mianowicie recepta jest zupełnie minimalistyczna: działanie w lokalnych stowarzyszeniach, fundacjach charytatywnych, aktywność we wspólnocie mieszkaniowej czy spółdzielni. To oczywiście cenne i godne pochwały. Ale czy w ten sposób da się naprawić Polskę jeszcze za życia obecnych przedszkolaków?
Przecież władza państwowa może jedną ustawą zniszczyć dorobek np. wszystkich stowarzyszeń działających w jakiejś dziedzinie. Przecież szkody jakie w kilka lat wyrządzić może np. zła polityka podatkowa przeliczają się na dziesiątki tysięcy firm i setki tysięcy – jak nie miliony – miejsc pracy. Tego nie da się odrobić masową nawet aktywnością w lokalnych stowarzyszeniach. Po zrealizowaniu recepty Ziemkiewicza Polska byłaby takim samym krajem jak teraz, upadłym państwem drapieżczym tyle że z nieco lepiej zarządzanymi spółdzielniami mieszkaniowymi, dostarczającymi nieco więcej paczek organizacjami charytatywnymi. Może gdzieś byłaby lepsza społeczna szkoła albo zadbany park czy plac zabaw. I tyle. Każda aktywność jest lepsza niż nic. Ale nie każda wystarczy.
A co trzeba mieć żeby solidnie zmienić kraj? Ano trzeba mieć władzę, pieniądze i/lub media (dwa ostatnie głównie po to, żeby łatwiej było zdobyć i utrzymać to pierwsze). Najlepiej wszystko naraz.
Co w tej sprawie może zrobić „zwykły” obywatel? W dziedzinie „pieniądze” niewiele, choć oczywiście jakby wygrał w totolotka… a na serio – może wspierać drobnymi datkami cenne inicjatywy polityczne i okołopolityczne (zastanawiające jak wielu mówi, że „politycy kradną” a jak mało uważa za stosowne wesprzeć choć złotówką tych co akurat nie kradną i wobec braku zasobów są w konkurencji ze złodziejami na z góry przegranej pozycji). W dziedzinie „mediów” można świadomie je konsumować wspierając swoimi decyzjami zakupowymi media niezależne, nie będące wyłącznie ekspozyturą antyrozwojowych grup interesu lub nie będące wprost jedną z takich grup.
Pozostaje obszar o nazwie „władza” i tu świadomy obywatel, któremu leży na sercu dobro wspólne ma zasadniczo półtora opcji. Owe pół to działalność w stowarzyszeniach czy fundacjach około-politycznych. Budujących siły nacisku w kierunku pro-rozwojowym, rozwijających konkretne propozycje programowe, próbujących zwracać uwagę opinii publicznej na różne istotne problemy. To ważne, nawet bardzo ważne (i bardzo tego rodzaju aktywności brakuje – na jedną grupę promującą jakieś rozwiązania dlatego, że uważa je za słuszne przypada pewnie z kilkunastu lobbystów i pieczeniarzy promujących rozwiązania za które ktoś im płaci). Jednak całe to okołopolityczne oprzyrządowanie – seminaria, akcje, projekty, pisma i Bóg wie co jeszcze – okaże się parą w gwizdek, jeżeli nie znajdzie w końcu przełożenia na „twardą” politykę.
A twardą politykę można uprawiać w partiach politycznych. Wszyscy znamy ich wady – zamknięcie, sekciarstwo czy degrengolada do roli związku zawodowego zawodowych polityków tudzież agencji pośrednictwa pracy w urzędach i spółkach skarbu państwa. To wszystko prawda. Ale prawdą jest też że (zwłaszcza w partiach nie mających akurat posad do rozdania) liczebność kół partyjnych jest zupełnie mizerna. W miejscowości gdzie na daną partię pada regularnie kilka tysięcy głosów miewa ona czasami raptem kilkunastu członków (a jak partia pozaparlamentarna to czasami nie ma w ogóle struktury). Co się potem dziwić że tych kilkunastu może blokować aspiracje nowych, że mogą wśród nich rządzić różne koterie czy układy towarzyskie. Gdyby z owych tysięcy głosujących choć dziesiąty uznał za stosowne zapisać się do popieranej przez siebie partii to wszelkie koterie, kliki, zapędy wodzowskie czy próby blokad zostałby rozbite w kilka tygodni, po prostu nakryte czapkami.
Nikt poza zwykłymi Polakami nie ma interesu w naprawie polskiej polityki i życia publicznego. I nikt tego za nich nie zrobi, jeżeli sami się nie wezmą do dzieła. A narzędziem, bez którego nie da się do owego dzieła przystąpić, są w ustroju demokratycznym partie.
Jeżeli uznamy że polityka jako taka – a partie to już szczególnie – są „fuj”, że panoszą się tam złodzieje, kłamcy i różni pomniejsi pieczeniarze i porządny człowiek powinien się trzymać z daleka – to będzie to coraz bardziej samospełniająca się przepowiednia. Im bardziej porządni ludzi będą się trzymać „z dala od polityki” tym bardziej będzie ona opanowana właśnie przez zdrajców, złodziei i łapówkarzy. Czy naprawdę tego chcemy?
Tak więc: ludzie, zapisujcie się do partii!